Ta prawda nie przestaje zadziwiać, stawać się wyrzutem i zmuszać do rewizji życia:
Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi.
Potem była jeszcze bolesna męka i śmierć. A dopiero po tym wszystkim zmartwychwstanie.
Niesamowite. Mamy Boga, który nie dba o to, co dla nas, ludzi, takie ważne: o splendor, o zaszczyty. Który choć nieskończenie wielki, nie wzdryga się, gdy przychodzi Mu prowadzić życie człowieka. Który godzi się na wzgardzenie i odrzucenie. Nawet na mękę...
To prawdziwa wielkość. Taka, której nie trzeba nikomu udowadniać. Bo w sumie... Cóż takiego my, ludzie moglibyśmy Mu dać? On jest większy niż to, co w naszych układach i układzikach moglibyśmy zaoferować.
Takiego mamy Boga. A my? Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy Go w tym naśladowali. Cóż zresztą ma nam do zaoferowania świat? W perspektywie nieuchronnej śmierci wszystko to nie warte funta kłaków.
Dodaj swój komentarz »