Czytam w dzisiejszej Ewangelii: „Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga”. Tak, to wszystko tłumaczy. Tłumaczy ten zapał Apostołów w pójściu na cały świat. Przecież Jezus nie poszedł do nieba, by tam odpocząć po ziemskich trudach, ale by zasiąść po prawicy Boga, „ponad wszelką zwierzchnością i władzą, i mocą, i panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym”. Poszedł by jako Pan nieba i ziemi przygotować dla nich miejsce. Czy może dziwić, że mając takie zabezpieczenie przestali się bać wszelkich trudów i niebezpieczeństw?
Nie ma się co okłamywać. My nie ruszymy jutro na krańce świata. Ale mając podobne jak Apostołowie zabezpieczenie też nie musimy się bać. Głosić Ewangelię tam, gdzie przyszło nam żyć. Może nie wielkimi słowami, bo przecież w środowiskach postchrześcijańskich tak niewiele znaczą. Ale miłością. Tak, by ludzie patrząc na nas widzieli Chrystusa.
To zbyt trudne? E, nie. Trzeba się tylko przełamać. Przecież nie mamy nic do stracenia. Przed nami cała szczęśliwa wieczność...
Modlitwa
Złych duchów się boję, mówić nowymi językami dla mnie, mieszkającego wśród Polaków, byłoby darem kłopotliwym. Nie doświadczyłem jeszcze potrzeby daru odporności na trucizny. Ale móc położyć na chorego ręce i go uzdrowić... Ile razy tak chciałem... Ale wiem, Panie: to znaki towarzyszące chrześcijańskiej misji, nie antycypacja nieba. Świat bez cierpienia, chorób i śmierci dopiero będzie tam. Gorąco polecam Ci więc wszystkich chorych z mojego otoczenia. I wiedząc, że nie rozumiem sensu tego wszystkiego dodaję: niech ostatecznie będzie jak chcesz...
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.