Jeśli bym nienawidził swojego brata, to nie znam Jezusa i chodzę w ciemności... A jeśli nie nienawidzę, tylko zapominam o przykazaniu, by kochać bliźniego jak siebie samego, i nie czynię wobec niego tego, co sam chciałbym, żeby wobec mnie inni czynili? Chodzę w półmroku?
Może. W każdym razie „kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nie może się potknąć. Kto zaś swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności, i nie wie, dokąd idzie, ponieważ ciemności dotknęły ślepotą jego oczy” – pisze święty Jan. Niesamowite. To miłość bliźniego pozwala widzieć Jezusa. Kto nie kocha, ten nie zna Jezusa. I to miłość bliźniego nadaje właściwą hierarchię ładowi moralnemu. Nie jakieś zasady. Bez niej, bez miłości, wszystko plączemy. Jakbyśmy próbowali malować obraz po ciemku...
Myślę o różnych zasadach, którym gdzieś tam hołdujemy. Czy naprawdę wszystkie wypływają z miłości? Ot, takie upominanie grzeszącego bliźniego. Ile razy wynika z miłości, a jak często chęci dokopania mu?
Jeśli nie kocham, nie widzę Światła, którym jest Jezus. Zamiast przez Niego powstać – upadam. I choć wydaje mi się, że taki ze mnie święty człowiek – sprzeciwiam się Mu.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.