Czasem, przyznajmy, ciut irytują nas ludzie przeżywający swoje życie w kluczu „jestem szczęśliwy”. Ot, tacy kolekcjonerzy pozytywnych emocji, fotografujący się na tle ekstatycznych krajobrazów z megainteresującymi ludźmi pod rękę, zawsze o krok do przodu, z wiecznym „żałuj, że nie widziałeś/nie byłeś/nie słyszałeś…”. Właściwie, jeśli dostrzeżemy tę tendencję w czyjejś (lub własnej!) postawie duchowej, może to być jeszcze bardziej niepokojące.
Jezus, wyjaśniając przypowieść o siewcy, mówi uczniom, że szczęśliwe są ich oczy i uszy, że wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło doświadczyć tego, co oni. Gdzie leży więc szczęście ucznia? Przecież nie w tym, że będzie ścigał najlepsze rekolekcje/kazania/nowenny, wkładając wszystkie siły w doznanie wewnętrznego (s)pokoju i lekceważąc każde cierpienie (co ma niby świadczyć o głębi duchowej)…
Słuchać słowa o królestwie – wydać plon. Wymaga to chyba o wiele więcej otwarcia niż pogoń za szczęściem. Ot, choćby otwarcia na cierpienie, doświadczenia bezużyteczności lub usunięcia poza nawias. Lub przeżycia wewnętrznego niepokoju, kryzysu (wzrostu?), który wcale nam się nie podoba. Lub choćby zatrzymania, poprzestania na tym, co jest. Wyciągnięcia pustej dłoni po ziarno, które nam da Bóg.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.