Zazwyczaj wolimy przebywać w świetle. Noc służy odpoczynkowi, a wyjście na zewnątrz dla wielu związane jest z lękiem. Jest też noc czasem rozmyślań. Wewnętrznego dialogu. Niekiedy z męczącymi demonami lęku i pustki. Niekiedy – jak Nikodem – ze Światłem. Ten bywa niebezpieczny. Odkrywa co tak naprawdę miłujemy. Czym się fascynujemy. Gdzie jest nasze serce. Im więcej złych uczynków, tym więcej lęków przed światłem. Im więcej lęków, tym bardziej od światła uciekamy. A gdy choć na chwilę zaświeci w ciemności, gdy choć przez chwilę usłyszymy zwiastujący orędzie miłości głos, chwytamy harfy i zaczynamy śpiewać. W przeciwieństwie do siedzących nad brzegami Babilonu – zagłuszamy.
Możliwy jest przełom? Tak! Gdy odkryjemy, że to, co nazywamy szczęściem, w rzeczywistości jest odłogiem; że ratunkiem na nasz śmiech z głosu proroków jest Jego miłosierdzie, a dręcząca pustka idealnym miejscem, w którym zamieszka bogactwo Jego łaski. To wtedy noc jak dzień zajaśnieje.